Rodzynka w oceanie testosteronu... czyli jak nie zwariować w pracy pełnej facetów.
Ci z Was, którzy nadal z niecierpliwości czekają na zdjęcia z magicznego Holywood, będą msueli chyba zorganizować na mnie obławę, dziś bowiem napiszę o czymś innym, niemniej jednak ważnym. Od dwóch tygodni moje życie w pracy trochę się pozmieniało. Dostałam zaszczyt (tak, u nas się o to zabijają) pracy podczas cmentarnej szychty (cmentarna szychta to nocna zmiana – przyp. mój). Jest to zaszczyt, bo: a) Zarabiasz sporo więcej b) Osoby takie, jak ja (czyt. chore na poranne wstawanie, płaczące i przeklinające jeśli muszą wstać przed 11) są bardziej przystosowane do nocnego rytmu pracy. c) Nocna zmiana, bez menadżerów i kogokolwiek, kto zwróci ci uwagę, że robisz coś za wolno lub źle... dopowiedz sobie resztę. Ileż ja się naczytałam o powikłaniach zdrowotnych, zegarach biologicznych, rakach powodowanych nocną zmianą (kocham cię, Internecie) i przeróżnych, nie powiem, skąd wyjętych cuda wiankach. Stwierdziłam, że skoro to MNIE dano szansę, to chętnie skorzystam...