Historia pewnej niedzieli.
Otwieram oczy przed dziesiątą i już wiem, że ten dzień będzie beznadziejny. Mój szef ma bowiem szeroko w poważaniu to, jak szczerze nienawidzę niedziel w pracy, więc jestem skazana, w zamian za dwa wolne piątki, na dwie niedziele pracujące w miesiącu. Powłóczę nogami po całym domu. Mogłabym włączyć jakąś muzykę, ale nie, nic nie poprawi mi dziś nastroju. Jeśli ktoś kupi mi trumnę, w której będę mogła się położyć biorąc przy okazji dzień wolnego, to chętnie. Bardzo mi przykro, nikt ani nic już mnie dzisiaj nie uratuje. Jedną ręką jem śniadanie, drugą się maluję i myślę - a jakby skonstruować za domem małą rakietę i polecieć w kosmos? Obejrzawszy film Gravity kilka dni wcześniej może jednak podziękuj...