#palcemPoMapie - Grobla Olbrzyma (i inne)
Niezależnie, czy spytalibyście królowej Anglii, papieża Franciszka, czy bezdomnego pana w kapeluszu z przystanku Donegall Square West, czy widzieli Grobla Olbrzyma, odpowiedź byłaby zawsze ta sama - oczywiście, że tak.
To zaskakujące. Każdy, z kim tutaj rozmawiałam, był tam chociaż raz, Magiczne, owiane legendami miejsce, które co roku przyciąga do siebie tysiące turystów z całego świata. Widzieli je wszyscy*
*Wszyscy, tylko nie my.
Mieszkamy tutaj dwa lata i odkąd tu jesteśmy, zdajemy sobie sprawę, że to cholerne miejsce naprawdę istnieje, a mało tego, jest oddalone jedynie kilka godzin od Belfastu. Żyliśmy z tym przeświadczeniem dwa lata, aż stwierdziłam, że teraz, albo nigdy. Więc spakowaliśmy się i pojechali w wyprawę, której prędko nie zapomnimy.
Wyprawa miała trwać cały dzień. Zapakowano nas w wielki autokar z przesadnie podkręconą klimatyzacją i krzyczącymi, tryskającymi testosteronem Holendrami. Pieprzeni Holendrzy, nawet o nich nie pytajcie.
Było nas dosyć sporo, mieliśmy przewodnika, który gadał do nas przez cały dzień, w taki sposób, że nikt nie miał go dosyć.
Trasa obejmowała wybrzeże Antrim, po drodze mijaliśmy takie smaczki, jak The Black Castle z Gry o Tron, ale musieliśmy być bardzo szybcy, żeby sobie popatrzeć, bo w tym miejscu nie wolno nikomu zwalniać. Przewodnik opowiadał, jak to pewnego razu nie zwolnili, żeby obejrzeć Czarny Zamek, a kilka dni później dostali skromny list od ekipy HBO, że wszem i wobec proszę się odpierdolić i nie zwalniać, bo oni dobrze wiedzą, że kierowcy robią to specjalnie.
Wyobraźcie sobie, co w głowach mają twórcy Gry o Tron, żeby strzec jakiegoś kretyńskiego zamku co najmniej tak, jakby była to tajna baza wojskowa? Tak tak, ja też tego nie wiem.
Później Whitehead, Larne i Glenarm, piękne miasteczka otoczone górami, wodą i mnóstwem zieleni.
Stamtąd zmierzaliśmy w kierunku jednego z gwoździ programu, czyli mostu linowego Carrick-a-rede. W trakcie drogi ciekawość wzięła górę i postanowiłam znaleźć w internecie, ile osób spadło z tego mostu prosto w trzydziestometrową przepaść. Okazało się, że było kilkanaście wypadków śmiertelnych - i w tym momencie mój mózg włączył swoją starą śpiewkę mówiąc mi, że to wszystko runie w cholerę razem z nami, resztki lin się pourywają i tak będzie wyglądał nasz dostojny koniec. Umrzemy, ale chociaż w pięknym miejscu, szepnął do ucha wewnętrzny optymista.
Cóż za fantastyczna wizja.
Po półtorej godziny dotarliśmy na miejsce i większość miała miny takie, jak gdyby powoli popuszczała w spodnie przez całą drogę.
Może popuszczaliśmy, ale było warto.
Droga z parkingu do mostu była piekielnie długa i było nam strasznie gorąco. Z drugiej strony - nie powiem złego słowa na pogodę, nie mogło być chyba piękniej.
Z góry most wygląda jeszcze straszniej.
Źródło: google
Sam most wyglądał ŹLE. Perspektywa trzęsących się lin i uginających pode mną kawałków drewna średnio zachęcała do dobrowolnego samobójstwa, ale... my? My nie przejdziemy? Serio?
Idę... trzymam się. Wszystko się rusza. Wiatr dmucha we włosy. Idę dalej. Trzęsie. Kurwa.
Zaczynam śpiewać do siebie "Kaczor Donald farmę miał", ręce pocą się jak diabli, nie patrz w dół, nie patrz..
Popatrzyłam. Trzydzieści metrów pode mną rybki chlupotały radośnie w nierealnie błękitnej wodzie. Pewnie na dnie leżały kości ludzi, którzy spadli.
Idę... i przeszłam. Przeszliśmy razem. Łukasz powiedział, że bał się tylko trochę, ale wcale mu nie wierzę.
Po drugiej stronie mostu była gigantyczna skała, na której mogłeś sobie usiąść i po prostu.. patrzeć.
I tak sobie myślę, mogłabym tam chyba zamieszkać. Na tej właśnie skale.
Ptaki, woda, kuter tam daleko, daleko w wodzie, zieleń, skały i to tyle.
Nie wracam do rzeczywistości.
Nie mogłam wyjść z podziwu, że obrazki rodem z katalogów z biur podróży są r e a l n e i wystarczy wsiąść tylko w autobus i przekonać się na własne oczy. A na wypadek, jeśli ktoś by wątpił, że naprawdę przeszłam ten piekielny most, oto dowód:
O ironio, i jeszcze się uśmiecham...
Zaszokowani krajobrazem i tym, że prawie tam spadliśmy i umarliśmy, ale jednak żyjemy, ruszyliśmy dalej. Kolejnym przystankiem były wspomniane już Grobla Olbrzyma.
Droga, jak wcześniej, długa jak mur chiński, a ludzi tyle, jakby rozdawali żarcie za darmo.
Grobla Olbrzyma (z ang. Giant's Causeway) to gigantyczna formacja do bólu symetrycznych skał bazaltowych, których ilość na tym obszarze, wedle Wikipedii, wynosi aż 37 tysięcy. Skały wyglądają tak nieprawdopodobnie perfekcyjnie, jakby były efektem pracy ludzkich rąk.
Uwierzycie, że to wszystko przez podziemny wulkan?
Według
irlandzkiej legendy Groblę wybudował olbrzym Finn MacCumhaill (Finn
McCool), przywódca wojowniczej bandy Fianna, który chciał przejść
do Szkocji suchą stopą i tam pokonać swojego odpowiednika. Jednak,
gdy przeszedł i zobaczył, jak wielki jest szkocki olbrzym, w panice
uciekł i z pomocą swojej żony przebrał się za dziecko. Gdy
szkocki olbrzym przybył do Irlandii i zobaczył „dziecko”,
przeraził się. Jeśli tak duże jest dziecko, to jak wielki musi
być dorosły. Uciekając do Szkocji po drodze porąbał Groblę by
Irlandczyk nie mógł za nim wrócić. (źródło: Wiki)
Brakuje słów, by opisać, jak tam pięknie! Można by chodzić godzinami, od rana do wieczora.
My jednak musieliśmy wrócić już po dwóch godzinach. Usłyszawszy groźbę przewodnika, że jeśli się spóźnisz, będziesz musiał zatańczyć i coś zaśpiewasz, a w najgorszym wypadku po prostu sobie odjadą, nie byłoby nam tak wesoło.
Przedostatnim z przystanków była stara destylarnia whiskey (z ang. Old Bushmills Distillery), która działa już od 1749 roku i uważana jest za najstarszą destylarnię whiskey na świecie.
Zna ją zapewne każdy Brytyjczyk, który choć raz spojrzał z uwagą do swojego portfela.
W środku można było kupić próbki whiskey, której nie dostanie się na świecie nigdzie indziej poza tym miejscem. Byłam strasznie ciekawa, lecz moje pragnienie ugasiły tamtejsze ceny. Cóż, będę musiała zadowolić się miodowym Danielsem, który stoi w lodówce, odkąd pamiętam.
Z racji, że nie był to długi przystanek, nie było nam dane zobaczyć, jak wygląda sam proces destylacji. Może innym razem ;) Słyszałam, że jest to jedna z niewielu destylarni, które prowadzone są w imię zasady grain to glass. Oznacza to, że proces destylacji jest prowadzony od początku do końca tylko i wyłącznie wewnątrz destylarni.
Na sam koniec został nam zamek Dunluce. Krótki przystanek na zdjęcia i do domu.
Wróciliśmy wykończeni pod wieczór i spaliśmy twardym snem przez całą noc.
W ten oto sposób, oficjalnie dołączyliśmy do grona tych, którzy zobaczyli na własne oczy Grobla Olbrzyma.
Do następnego,
Nat
Komentarze
Prześlij komentarz