Dziś widzimy się po raz ostatni.
Cześć,
Wiecie. Nie przypuszczałam, że kiedyś to napiszę.
Nie będę Wam tu trzaskać wyświechtanymi sloganami na temat przemijalności czasu, kołczingu, motywacji i w zasadzie chuj wie czego. Muszę ruszyć do przodu, a żeby się rozpędzić, potrzebuję dużo przestrzeni. Ostatnimi czasy blog stał się dla mnie obowiązkiem, co totalnie zgasiło mój płomyk, a do tego ten żałosny fejsbuk ograniczał zasięg postów, w którym zamieszczam linka do bloga.
Po lewej: losowy post z fanpejdża ze zdjęciem, po prawej: link do posta na blogu. Nie płaciłam za zasięg.
Facebook, serio?
To nie jest tak, że mam Was gdzieś. Usłyszałam tyle cudownych słów, że mogłabym zasilić nimi porządną rakietę i polecieć prosto w kosmos. To raczej jest tak, że potrzebuję wszystko sobie poukładać jak puzzle, a potem przysiąść do tego, co być może z czasem spadnie z rangi obowiązku do czegoś, co sprawia mi kupę frajdy.
Przepraszam. Bo, cholera, zawiodłam. Powinnam była być nie kończącym się źródłem energii w tym beznadziejnym świecie, który nie ma już na nic sił.
Ale wiecie, że gdzieś tam nadal jestem, prawda? Mam się dosyć dobrze. Znaczy, oby zdrowie dopisało. Mnie, Łukaszowi i maluchom. Jestem, cały czas. Kanały wiadomości pozostawiam otwarte i choć nie obiecuję, za jakiś czas tu wrócę. Mam też skrzynkę e-mail, otwartą dla wszystkich.
Dobra robota, dawaliście mi pozytywnego kopa od pierwszego dnia, w którym blog pojawił się w sieci.
Trzymajcie się ciepło i przetrwajcie tę jesień z usmiechem,
Nat.
Komentarze
Prześlij komentarz