Idziecie ze mną na klifa? Chodźcie, śmiało.

Postanowiłam, że muszę spiąć poślady i pokazać Wam zdjęcia z jaskiniowej góry tak szybko, jak to możliwe. Podróż Życia za pasem, więc potem przez sto lat, o ile cokolwiek po tym czasie będzie istnieć, należy spodziewać się zdjęć i surowych emocji wyłącznie stamtąd. Skorzystawszy z czasu, odrobiny energii i inspiracji, postanowiłam tutaj Wam trochę popaplać i pokazać to, co niedawno sama widziałam na własne oczy.
Zaczęło się od tego, że obejrzałam siedmiominutowy teledysk Iggy'ego Popa TYLKO po to, by zobaczyć, czy nakręcili kilka zdjęć z jego chwilowym gitarzystą. Poza okrutnie popychanym (sic!) wiekiem ciałem Popa, na które nie jestem w stanie patrzeć, mój rudowłosy anioł pojawił się w kilku przelotnych momentach.
(A teraz czytam to, co tu napisałam i wyję na całą twarz ze stwierdzenia „rudowłosy anioł” jestem psychiczna)
W jakiś dziwny sposób ładnie nakręcony, choć nie porywający teledysk sprawił, że otworzyła mi się głowa i mózg zaczął rozkwitać.
Lubię używać tego określenia.

No dobrze, dość ostro popłynęłam... Miałam napisać coś odnośnie mojego paplania. Kieruję się tutaj zasadą, że albo gadam, albo pokazuję Wam zdjęcia. To rozsądna równowaga, żeby nikt nie odczuł przesytu. Tylko, że muszę Wam coś powiedzieć. Coraz częściej dochodzą mnie słuchy, że podoba Wam się moje paplanie. Nie, nie chwalę się, ja jestem już chyba na to za stara... Ale słuchajcie. To mnie kręci jak diabli! 
Na przykład wyobraźcie sobie taką sytuację. Sto lat temu pracowałeś/łaś z pewną dziewczyną, z którą bardzo się polubiliście. No ale zmieniasz pracę i kontakt ogranicza się do sporadycznych rozmów, gdy idziesz na zakupy do Twojego poprzedniego miejsca pracy. Wylatujesz za granicę i kontakt zupełnie się urywa. Po pół roku przyjeżdżasz do Polski w odwiedziny i wpadasz na drodze na tę osobę. Krótka wymiana zdań, co tam u Ciebie. No to mówię – wyjechałam za granicę i wszystko się zmieniło o jakieś dwieście stopni, co by nie zaciągnąć mainstreamem mówiąc o stu osiemdziesięciu.

- Wiem! Wiem wszystko, czytam regularnie Twojego bloga!

I w tym miejscu wybucha we mnie jakaś petarda. Czas się zatrzymuje. Patrzę na Ciebie, Ty patrzysz na mnie i jedyne, o czym myślę to to, czy moja rozmówczyni zauważy to, co dzieje się u mnie w środku. Przecież wzięłaby mnie za jakiegoś pajaca co najmniej. No i patrzę, rozmówczyni uśmiecha się półgębkiem – myślę – jasna cholera, na pewno to zauważyła. No jasne, jak nic. Niech to szlag. Strategicznie zmieniam tor rozmowy, choć petarda płonie i pali mnie od wewnątrz, ale będę się uśmiechać w sumie, przez łzy, czy coś.
I tak jest za każdym cholernym razem! Nie szukam sławy bo nie lubię youtube'a, blogerów i w ogóle internetu. Jestem dziwna, wiem. Nie lubię też seriali. 
Ja tu tylko jestem i piszę, a całą otoczkę mam gdzieś. A tu takie rzeczy!
I wiecie ile tego jest? Ludzie mówią takie rzeczy, że płakać to za mało. Że inspiracją jestem, że cudownie, że... co? Nie wiem. Nie ogarniam.

Ulżyło mi. Może będę mogła dziś spać spokojnie. Zazwyczaj, jak nie dam upustu mojej głowie, ta włącza się w nocy i atakuje mnie zagadkami równoległych światów. 

Też potrafię rysować narysowała to dla mnie.

A wiecie, jak spaliśmy po wycieczce na klif? Podchmieleni z resztą jak sukinsyn. Spało się po prostu idealnie. Zacznijmy zatem wreszcie przechodzić do meritum i pomówmy o samym tym miejscu.

Cave Hill jest widoczny prawie z całego Belfastu. Piszę, że prawie, bo jeszcze w całym nie byłam. Jest jednym z najbardziej rozpoznawalnym symboli Belfastu, po Harlandach, czyli stoczniowych żurawiach (?), które bezlitośnie patrzą z góry na całe nasze miasto.

Samson i Goliath, potocznie nazywane przeze mnie Harlandami
               
 Na Cave Hill ciągnęło mnie odkąd wiedziałam, że istnieje, ale było przecież tyle innych zajęć, dzięki którym miałam opanować Świat, że wiecznie nie miałam czasu. Jak czas miałam, to nie miałam pogody. Jedno albo drugie, jedno z drugim równie często.
Gdy zaczęłyśmy z mamą opracowywać plan jej przyjazdu do Belfastu, w głowie układał mi się cały scenariusz tych dni. Trzy miesiące przed zaplanowałam co zrobimy, gdzie pójdziemy i co jej pokażę, plan był podzielony na dwie części - ładna pogoda i beznadziejna pogoda. Wszystkie cztery dni jej pobytu były piękne i ciepłe. Co, myślicie, że w moim czterodniowym grafiku zabrakło jaskiniowej góry? Jakby mogło zabraknąć. Prędzej nie przewidziałabym dla nas żarcia, niż wycieczki w tamto miejsce. No więc wpakowaliśmy się do piętrowego autobusu na górę do przodu i pojechaliśmy za miasto, żeby zobaczyć ten cud natury na własne oczy.


Podejście początkowo wydawało się małym i przyjemnym spacerkiem. Była nawet droga dla leniwców, którzy chcieli wjechać na górę samochodem..

Po dłuższej chwili zza drzew zaczął wynurzać się ogromny klif, na którego górę podobno mieliśmy wejść i - co warto zaznaczyć - mieliśmy podołać nawet z naszą zerową kondycją.

Po czasie przyjemny asfalcik zamienił się w błoto i wystające konary drzew. Wreszcie jakieś wyzwanie.

Gdy przedostaliśmy się przez las i odwrócili do tyłu...

I do przodu...



O, ta tutaj dziura, widzicie? To jaskinia.


Wiadomo, kto pierwszy stanął do niej w kolejce. Wspinałam się pierwszy raz w życiu, ale dałam rady!


Zobaczyliśmy u góry jakieś ogryzione chorągiewki. Po czasie okazało się, że... to ludzie.

Pod koniec wspinaczka była już naprawdę ciężka. Mama z kontuzją w kostce, nikt nie może złapać tchu. Trzeba było chwytać się gałęzi i ostrożnie dobierać kroki, bo jeden moment i... do widzenia.

Po wejściu na górę, zamiast odzyskać dech w piersiach, straciliśmy go na dobre. 





Nie mam po prostu słów, żeby opisać, co poczułam jak stanęłam na samym koniuszki klifu. Strach? Na pewno nie. Wiatr przewiał wszystkie złe myśli i emocje. Jedyne, czego zapragnęłam w tamtym czasie, to żeby nauczyć się latać i...skoczyć. Nie samobójczo, tylko żebym mogła polecieć.
No chyba głupi jesteście myśląc, że skoczyłabym bez szans na przeżycie. Czasy bycia emo już dawno minęły.
Wolność. Wielka, wszechogarniająca wolność. Było jasno i pięknie. Uczucie tego, że nierealne to wszystko potęgował widok mojej mamy. No bo co ona robi niby w Belfaście?!



Za każdym razem, gdy widzę ten klif z każdego miejsca w mojej połowie Belfastu, przypominam sobie to nienazwane uczucie. Wracam - i za każdym razem mi się to udaje.

Widzimy się po 22 czerwca.
Ahoj przygodo!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Przemijanie? Nostalgia? W życiu!

Nie czeka na Was tu nic nowego. Mieliśmy tylko Wakacje w Polsce i prawie wpadliśmy samolotem do morza. Tylko tyle.

O tym, dlaczego warto gadać.