Preludium.

Pięć lat temu ktoś pokazał mi film, który nieodwracalnie zmienił moje życie.
Żadne couchingi, filozofie, wykłady motywacyjne – nic z tych rzeczy. Ktoś chciał opowiedzieć mi o muzyce. To miał być film, który pokaże mi zespół, ludzi, kulturę. Nigdzie nie był dostępny, więc gdy wreszcie go dorwałam, czułam się, jakbym w totka wygrała. Obejrzałam i coś się zmieniło. Coś się popsuło i wszystko było nie tak. Świat wokół wydawał się dziwny. W głowie pomysły na nowe zdjęcia piętrzyły się tak, że nie mogłam spać po nocach, bo nie potrafiłam wyłączyć mózgu. Nie sypiałam, albo budziłam się z krzykiem. Zaczęłam się zastanawiać, czy ja naprawdę pochodzę z Polski.
Pamiętam ból i niemoc, bo od tamtej pory miałam ogromne marzenie, ale było równie nierealne, co lot na księżyc. No, chyba że miałabym tatusia na szczycie korpo, a mamusię w sejmie, ale nie miałam ani tego ani tego, dzięki Bogu z resztą. To bolało. Mówią, że pieniądze szczęścia nie dają, może nie, ale tylko one były w stanie ukoić mój ból. Zaczęłam czytać o kulturze, zapoznawać się z mapą, przeglądać zdjęcia i uczyć się nowego języka. Czemu nie, skoro nie mogę tam być, to choć wiedza mogła sprawić, że będę trochę bliżej. W listopadzie ubiegłego roku stwierdziłam, że to już za wiele. W Easyjecie jest taka zakładka „zainspiruj mnie”. No i mnie zainspirowała na amen. Wakacje w mojej pracy zgłasza się miesiąc przed, ja zgłosiłam osiem miesięcy mówiąc szefowi z wypiekami, że to dla mnie tak ważne, że muszę być pewna już teraz że je dostanę. Harowałam przez miesiąc po 12 godzin na nocnych zmianach tylko po to, żeby zrzec się wszystkiego, co mogę mieć, odkładać jak szalona i wreszcie spełnić moje największe marzenie. Gdy nie dawałam rady i przewracałam się o własne nogi, przypominałam sobie na co oszczędzam i siły wracały. Jak iść to tylko do przodu.
Nikt o niczym nie wiedział, choć nie macie pojęcia, ile razy chciałam to tutaj wyryczeć i napisać o tym wszystkim wokół.
Po pięciu latach, stoję tu i teraz, w obliczu wszystkiego, co sobie wymarzyłam. Widziałam na własne oczy miejsca, które mogłam zobaczyć tylko na zdjęciach, w snach. Spotkałam ludzi, z którymi pragnęłam porozmawiać przez całe życie. Języka jeszcze nie umiem, ale umiem dziękuję, przepraszam, dzień dobry, dobranoc i kilka głupich zdań i śmiało ich używam. Żaden wstyd, przecież oni mnie nawet nie znają. Byli bardzo zadowoleni, gdy usłyszeli że umiem coś po islandzku.
Wyobrażacie sobie, co czułam? Co czuję do dziś?
Nie ma żadnych szans, żeby to opisać.

Wróciłam do rzeczywistości, poszłam do pracy. Koleżanka uderzyła w samo sedno podchodząc do mnie i mówiąc "Jesteś tu, ale głowa nadal na Islandii".
Tak właśnie.

Selfie z klifem. Wyraz twarzy mówi sam za siebie.

PS. Wielu z Was pisze do mnie odnośnie technicznych szczegółów takiej wyprawy. Pomyślałam sobie - a może by tak podzielić całą moją wyprawę na kwestie emocjonalne, fotograficzne, techniczne? Na co uważać, na co sobie pozwalać, dlaczego Azjaci są beznadziejnymi kierowcami i jak bardzo będziecie płakać, gdy po powrocie zobaczycie stan swojego konta.
W najbliższym czasie zacznę Islandzki Cykl Porad, czyli jak pojechać i nie być typowym, głupim turystą. Tym razem będę systematyczna, musicie mi zaufać :)

Do usłyszenia następnym razem, bæ!

Komentarze

  1. Czekam na więcej tekstów na temat wyprawy! Mi się też marzy :D

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Przemijanie? Nostalgia? W życiu!

Nie czeka na Was tu nic nowego. Mieliśmy tylko Wakacje w Polsce i prawie wpadliśmy samolotem do morza. Tylko tyle.

O tym, dlaczego warto gadać.