#naSwoim
Słyszę, że ktoś otwiera drzwi wejściowe, a potem puka w naszą szybę w charakterystyczny sposób i rozpoznaję natychmiast, że to landlord. Puka do drzwi naszego pokoju, otwieram.
- Tyle Wam starczy? - pyta, zawalony mniej więcej do kolan różnego rozmiaru pudełkami
- Starczy do... ? - odpowiadam.
- No przecież wyprowadzacie się jutro, Łukasz ci nie mówił?
Nie. Za cholerę nic nie mówił.
Przeprowadzki w filmach wyglądają idealnie. Na pierwszym planie zdezorientowana nastolatka wychodzi z pokoju pełnego gratów, plakatów i światełek na choinkę poplątanych na ramie łóżka. Oto wkracza w dorosłość i musi zmierzyć się z największą wiedźmą, o której słyszał każdy, ale doskonale wie o wszystkim tylko ten, co ją spotkał: przeprowadzka.
I tak następnego dnia przy pomocy przypadkowych panów z ulicy tudzież jej chłopaka przypominającego kluskę z koprem pod nosem, on wynosi 3 pudełka, ona tylko jedno. Następne mieszkanie jest zaledwie ulicę dalej. Wygląda jak pieprzony pałac, podłogi błyszczą, jest środek dnia. Świeci słońce, za oknem słychać przypadkowe rozmowy przechodniów. Oni wnoszą te pudełka, potem zatrzaskują się drzwi, dziewczyna siada na łóżku równie przerażona jak wcześniej i zaczyna płakać.
I wiecie co? Mam trochę na karku, żadna ze mnie głupia gęś. W kaszę sobie nie daję dmuchać, ale byłam skłonna uwierzyć, że w Naszym przypadku przeprowadzka będzie wyglądać równie wspaniale.
Możecie spodziewać się, że się myliłam. O tak.
Wyprowadzka była planowana na ten weekend. Spokojnie, w sobotę i niedzielę, bo wtedy mam wolne i wszystko będzie w porządku. Poprzednie lokatorki miały wynieść się 27 października, ale mieliśmy dwa dni malować, to znaczy malować miał Sam, a my mieliśmy mówić co i jak. Sam to malarz. Chłopak, który maluje w domach mojego lanlorda i którego nieoczekiwanie spotkałam w mojej poprzedniej pracy.
Mówią, że tam, gdzie zawodzą plany, zaczyna się przygoda. Jeśli przygodą można nazwać przesunięcie całego przedsięwzięcia o trzy dni wstecz, to...
We środę popołudniu dowiedziałam się, że we czwartek o 13 pakujemy rzeczy na przyczepę lanlorda i wynosimy się do naszego domu. Brzmi spoko, gdyby nie fakt, że we środę miałam iść do pracy i wrócić z niej po północy, by zmęczona wskoczyć do łóżka i pospać do dziesiątej dnia następnego. Oh well.
Tak, czy inaczej, udało Nam się spakować znaczną większość rzeczy na 13. W tym momencie, gdy leżałam na kartonach, landlord zadzwonił z informacją, że on idzie na lunch i podjedzie samochodem, jak skończy.
Ten jego lunch zajął mu ponad dwie godziny, a w tym czasie byłam już w pracy. Na straży wyprowadzkowego szału został Łukasz, z obolałymi korzonkami.
W rezultacie Łukasz spóźnił się do pracy o pół godziny, a po drodze obaj z landlordem prawie umarli ze zmęczenia. A potem ja wróciłam z pracy na rowerze, kompletnie o omacku, do Naszego nowego domu. Nie zgubiłam się!!!!
Od czwartku chodzę spać średnio o 3 w nocy. A, bo to bym wypakowała, a tamta świeczka powinna leżeć półkę niżej. I krok po kroku, jest coraz piękniej.
Wiecie, jakie to było uczucie po raz pierwszy wejść do własnego domu?
Coś niesamowitego. Wchodzę do budynku na pozór obcego, w którym pachnie obcymi ludźmi i dzień po dniu wypełniam go naszym własnym zapachem. Pierwszy wieczór, wróciłam z pracy, usiedliśmy w salonie na - cud - pustej sofie i otworzyliśmy butelkę wina.
Wszędzie, wszędzie walają się kartony, worki na śmieci. Burdel jak stąd do Chin, ale czekaliśmy na ten moment ponad cztery lata. Półtorej roku na odległość, a potem męczarnie pod jednym dachem z nawiedzonymi buddystami, miłośniczkami wilków, narkomanami i psychopatami, którzy kochają wyważać drzwi. Ach, był jeszcze płaczący chłopak, który, pobity przez fanów Cracovii, zdemolował swój pokój i rozniósł chyba z pięć litrów krwi po całym domu o piątej nad ranem.
Nikt nie tupie po suficie, nikt nie tłucze się garami. Możemy chodzić po domu nago, jeśli tylko chcemy. Brać kąpiel przy otwartych drzwiach i zostawiać burdel w kuchni. Ziewać krzycząc na całe gardło i leżeć na schodach. Naprawdę ciężko przywyknąć do urządzania kilku pokoi na raz.
Mimo krzyków, pisków, nieprzespanych nocy i wyższego czynszu, nie zamieniłabym tego na nic innego. Jestem w pełni, w stu procentach szczęśliwa i myślę, że Łukasz ma bardzo podobne zdanie.
Nareszcie! :)
Mało tego! Za równe osiem dni lecimy na dwa tygodnie do Polski. Po pół roku niewidzenia się z najbliższymi Nam ludźmi. I wiecie co? Przywieziemy tu kogoś i ten ktoś zostanie tu już z Nami na zawsze. No, do momentu powrotu z emigracji, a potem wróci z Nami. Mam ochotę tańczyć ze szczęścia już dziś.
Więcej informacji wkrótce, wracamy 22.11, wybaczcie zatem przerwę w paplaniu.
Wesołego Haloween, nie zeżryjcie za dużo świątecznych cuksów ;) Do zobaczenia!
- Tyle Wam starczy? - pyta, zawalony mniej więcej do kolan różnego rozmiaru pudełkami
- Starczy do... ? - odpowiadam.
- No przecież wyprowadzacie się jutro, Łukasz ci nie mówił?
Nie. Za cholerę nic nie mówił.
Przeprowadzki w filmach wyglądają idealnie. Na pierwszym planie zdezorientowana nastolatka wychodzi z pokoju pełnego gratów, plakatów i światełek na choinkę poplątanych na ramie łóżka. Oto wkracza w dorosłość i musi zmierzyć się z największą wiedźmą, o której słyszał każdy, ale doskonale wie o wszystkim tylko ten, co ją spotkał: przeprowadzka.
I tak następnego dnia przy pomocy przypadkowych panów z ulicy tudzież jej chłopaka przypominającego kluskę z koprem pod nosem, on wynosi 3 pudełka, ona tylko jedno. Następne mieszkanie jest zaledwie ulicę dalej. Wygląda jak pieprzony pałac, podłogi błyszczą, jest środek dnia. Świeci słońce, za oknem słychać przypadkowe rozmowy przechodniów. Oni wnoszą te pudełka, potem zatrzaskują się drzwi, dziewczyna siada na łóżku równie przerażona jak wcześniej i zaczyna płakać.
I wiecie co? Mam trochę na karku, żadna ze mnie głupia gęś. W kaszę sobie nie daję dmuchać, ale byłam skłonna uwierzyć, że w Naszym przypadku przeprowadzka będzie wyglądać równie wspaniale.
Możecie spodziewać się, że się myliłam. O tak.
Wyprowadzka była planowana na ten weekend. Spokojnie, w sobotę i niedzielę, bo wtedy mam wolne i wszystko będzie w porządku. Poprzednie lokatorki miały wynieść się 27 października, ale mieliśmy dwa dni malować, to znaczy malować miał Sam, a my mieliśmy mówić co i jak. Sam to malarz. Chłopak, który maluje w domach mojego lanlorda i którego nieoczekiwanie spotkałam w mojej poprzedniej pracy.
Mówią, że tam, gdzie zawodzą plany, zaczyna się przygoda. Jeśli przygodą można nazwać przesunięcie całego przedsięwzięcia o trzy dni wstecz, to...
We środę popołudniu dowiedziałam się, że we czwartek o 13 pakujemy rzeczy na przyczepę lanlorda i wynosimy się do naszego domu. Brzmi spoko, gdyby nie fakt, że we środę miałam iść do pracy i wrócić z niej po północy, by zmęczona wskoczyć do łóżka i pospać do dziesiątej dnia następnego. Oh well.
Tak, czy inaczej, udało Nam się spakować znaczną większość rzeczy na 13. W tym momencie, gdy leżałam na kartonach, landlord zadzwonił z informacją, że on idzie na lunch i podjedzie samochodem, jak skończy.
Ten jego lunch zajął mu ponad dwie godziny, a w tym czasie byłam już w pracy. Na straży wyprowadzkowego szału został Łukasz, z obolałymi korzonkami.
W rezultacie Łukasz spóźnił się do pracy o pół godziny, a po drodze obaj z landlordem prawie umarli ze zmęczenia. A potem ja wróciłam z pracy na rowerze, kompletnie o omacku, do Naszego nowego domu. Nie zgubiłam się!!!!
Od czwartku chodzę spać średnio o 3 w nocy. A, bo to bym wypakowała, a tamta świeczka powinna leżeć półkę niżej. I krok po kroku, jest coraz piękniej.
Wiecie, jakie to było uczucie po raz pierwszy wejść do własnego domu?
Coś niesamowitego. Wchodzę do budynku na pozór obcego, w którym pachnie obcymi ludźmi i dzień po dniu wypełniam go naszym własnym zapachem. Pierwszy wieczór, wróciłam z pracy, usiedliśmy w salonie na - cud - pustej sofie i otworzyliśmy butelkę wina.
Wszędzie, wszędzie walają się kartony, worki na śmieci. Burdel jak stąd do Chin, ale czekaliśmy na ten moment ponad cztery lata. Półtorej roku na odległość, a potem męczarnie pod jednym dachem z nawiedzonymi buddystami, miłośniczkami wilków, narkomanami i psychopatami, którzy kochają wyważać drzwi. Ach, był jeszcze płaczący chłopak, który, pobity przez fanów Cracovii, zdemolował swój pokój i rozniósł chyba z pięć litrów krwi po całym domu o piątej nad ranem.
Nikt nie tupie po suficie, nikt nie tłucze się garami. Możemy chodzić po domu nago, jeśli tylko chcemy. Brać kąpiel przy otwartych drzwiach i zostawiać burdel w kuchni. Ziewać krzycząc na całe gardło i leżeć na schodach. Naprawdę ciężko przywyknąć do urządzania kilku pokoi na raz.
Mimo krzyków, pisków, nieprzespanych nocy i wyższego czynszu, nie zamieniłabym tego na nic innego. Jestem w pełni, w stu procentach szczęśliwa i myślę, że Łukasz ma bardzo podobne zdanie.
Nareszcie! :)
Mało tego! Za równe osiem dni lecimy na dwa tygodnie do Polski. Po pół roku niewidzenia się z najbliższymi Nam ludźmi. I wiecie co? Przywieziemy tu kogoś i ten ktoś zostanie tu już z Nami na zawsze. No, do momentu powrotu z emigracji, a potem wróci z Nami. Mam ochotę tańczyć ze szczęścia już dziś.
Więcej informacji wkrótce, wracamy 22.11, wybaczcie zatem przerwę w paplaniu.
Wesołego Haloween, nie zeżryjcie za dużo świątecznych cuksów ;) Do zobaczenia!
Komentarze
Prześlij komentarz