Byliśmy w Polsce (piszę po pijaku).
(26.11.2016) Słuchajcie. Zabawmy się. Tu i teraz przysięgam, że wszystko, co zostało zapisane na brudno, zostanie tu opublikowane. Okej? Poprawię tylko literówki jutro, czy pojutrze, coby Wam oczy od tego nie krwawiły.
Ten Typ Mes zwykł mawiać, że najlepszą nawijkę przynosi mu żołądkowa gorzka. Ja w sumie jestem tego samego zdania choć wódki, co prawda, nienawidzę. Jestem uchlana na tyle, żeby fajnie mi się pisało, no to do dzieła.
Nie mam pojęcia, dlaczego stymulują mnie w tym momencie do pisania polskie piosenki. Włączam "Pamiętniku". Dobry wieczór, pamiętniku, dawno nie pisałam. Chcesz posłuchać? <kliknij>
Siedzę teraz na podłodze we własnej garderobie (słowo klucz to "garderoba" - pieprzyć podłogę, skoro siedzisz WE WŁASNEJ GARDEROBIE, a poza tym podłoga jest piękna, czysta i pełna puchowego, białego dywanu). No więc siedzę i myślę... Myślę o tym, co było tydzień temu.
Łukasz miał po ósmej autobus z Berlina, ja dzień ustawowo wolny jak i cały mój dwutygodniowy urlop, w którym z zamierzenia miałam leżeć przez czternaście dni dupskiem do góry, ale well, nic z tego. Planów zero aż do 18, miałam się spotkać z moją Agą, żeby standardowo coś przychlać. No i Łukasz przyjechał do domu i kupił mojej mamie wino podczas, gdy my piłyśmy w knajpie niedaleko, a potem postanowiłyśmy się odprowadzać na dworzec, na którym był wypizd i było ciemno jak w dupie. Ciemno, że bałeś się, człowieku prostą drogą iść.
Jezu. Uwierzycie, że jeszcze na początku tego tygodnia byłam w Polsce? Pieprzone dwa tysiące kilometrów stąd, może odrobinę więcej. Serio, w ten poniedziałek miałam gdzieś, że we środę z bólem serca wrócę do pracy. Standard - pierwsze kilka dni miałam pod kontrolą, a reszta? Zleciała jak pół godziny. Pamiętam, jak horror przez palce. Miałam ze trzysta wizyt u różnych doktorów, potem się załamałam wynikami badań, potem ktoś mnie przyjął i tak się bujałam wydając resztę hajsów. Uwierzycie, że więcej wydałam na lekarzy, niż na wódę? (czekaj, czekaj - na piwo, nie wódę!)
Człowiek ma dwadzieścia cztery lata. Tak, 24, nie 42, a problemy, jak babcie z balkonikiem. Wiem, pamiętniku tak jest, ale ból to nie detal.
Pamiętam, jak pierwszego dnia przytuliłam mamę. Potem pamiętam zapach świeżo upieczonego chleba (nie został sfotografowany, bo go zeżarliśmy), murzynka. Zapach słodkiego Carlo Rossi z fioletową etykietką, dużo śmiechów i radości. A potem pamiętam, jak się żegnałyśmy i mówiłam mamie, że ma nie płakać.
Pamiętam moją najwspanialszą terapeutkę, która pachnie jak CCK - ciepłe ciałko królika. Magia, dotykasz futerka i problemy znikają w cholerę.
A potem głaskasz i jedyne, czego chcesz, to zostać w tej idylli, głaskać i mieć w dupie te wszystkie piździska w pracy i fakt, że w sumie jesteśmy na emigracji i żyjemy piekielnie daleko od miejsca, w którym chcielibyśmy żyć mimo chorych rządów i polityków - psychopatów. I ludzi, którzy też są psychopatami, ale to nie tylko w Polsce - to wszędzie. Nie cierpię ludzi. Gdy ktoś pyta mnie, czemu jestem wegetarianką odpowiadam, że lubię zwierzęta więc ich nie jem, a jeśli ktoś kazałby mi jeść mięso, wolałabym jeść ludzi.
Tak.
Słuchajcie, poszłam na zdjęcia. Poszłam się oczyścić, powiedzieć samej sobie cześć. Ptaki były wszędzie. Śpiewały jak szalone, a termometr wskazywał coś na minusie. Sfotografowałąm moment, w którym zima spotyka się z jesienią i obie zastanawiają się, czy ta druga powinna już odejść, czy nadal powinna udawać, że jest złoto, ciepło i cudownie.
Patrzę na te zdjęcia i mam wrażenie, że pachną wilgotnymi liśćmi i chłodem - wiecie, jak pachnie chłód? Powąchajcie sobie kurtkę, jak wrócicie do domu gdzieś w środku stycznia.
Lecieliśmy samolotem. I wiecie co? Cholera. Kocham latać, ale boję się latać. Serio. Mam lęk przed otwartą przestrzenią i lęk wysokości, a to chyba wszystko tłumaczy. Przykre, że boję się tego, co kocham. Ale staram się korzystać. Wiecie, że prawie spełniłam moje wielkie marzenie? Chciałam lecieć podczas zachodu Słońca. No i lecieliśmy, Słońce co prawda się zbierało, ale zawsze coś. Taki pół-zachód.
Wygląda, jakby kula ziemska była zrobiona ze złota.
A, zapomniałam wspomnieć. Zdjęcie jest krzywe i jakość jest odrobinę smutna, ale to przez to, że schodziliśmy wtedy w dół i cholernie trzęsło. Nie mogłam utrzymać telefonu w poziomie. Pierwszy raz przeżyłam lądowanie na jednej nodze... Wiatr nam tak podwiał pod samolot, że najpierw wylądowała prawa strona, a potem lewa. Mam dość tych rewelacji już.
Te dwa tygodnie, choć nie siadłam ani na chwilę, były cudowne. Kocham być w Polsce. Kocham wracać do tego, co się tam wydarzyło, z kim się spotkałam i ile śmiechu miałyśmy z mamą z kretyńskich ciuchów z lidla. Naładowałam akumulatory do pełna.
W związku z problemami ze zdrowiem będę tam znów za cztery miesiące, na dwa, może trzy dni. W teorii średnio przyjemne, no bo 24/7 u cholernych lekarzy, ale i tak będzie super. No i pierwszy raz polecę sama samolotem.
Niech to szlag.
______________________
(27.11.2016) Krótki dopisek. Nie uważam, by pisanie po pijaku miałoby być jakąś zniewagą, czy brakiem szacunku do Czytelników. Uważam, że to akt odwagi, bo któżby odważył się wystąpić przed publicznością po pijanemu? Wszak wylanie za kołnierz gorzkiego trunku oznacza częstsze i bardziej chętne mówienie prawdy bez żadnych ogródek. Wyobrażacie sobie Tomasza Lisa, który po pijaku pisze swoje artykuły do Newsweeka? Albo Marcina Prokopa, który nawalony jak meserszmit przeprowadza wywiady z ciekawymi-super-ludźmi dla Dzień Dobry TVN?
Ja też nie.
Cześć!
Ten Typ Mes zwykł mawiać, że najlepszą nawijkę przynosi mu żołądkowa gorzka. Ja w sumie jestem tego samego zdania choć wódki, co prawda, nienawidzę. Jestem uchlana na tyle, żeby fajnie mi się pisało, no to do dzieła.
Nie mam pojęcia, dlaczego stymulują mnie w tym momencie do pisania polskie piosenki. Włączam "Pamiętniku". Dobry wieczór, pamiętniku, dawno nie pisałam. Chcesz posłuchać? <kliknij>
Siedzę teraz na podłodze we własnej garderobie (słowo klucz to "garderoba" - pieprzyć podłogę, skoro siedzisz WE WŁASNEJ GARDEROBIE, a poza tym podłoga jest piękna, czysta i pełna puchowego, białego dywanu). No więc siedzę i myślę... Myślę o tym, co było tydzień temu.
Łukasz miał po ósmej autobus z Berlina, ja dzień ustawowo wolny jak i cały mój dwutygodniowy urlop, w którym z zamierzenia miałam leżeć przez czternaście dni dupskiem do góry, ale well, nic z tego. Planów zero aż do 18, miałam się spotkać z moją Agą, żeby standardowo coś przychlać. No i Łukasz przyjechał do domu i kupił mojej mamie wino podczas, gdy my piłyśmy w knajpie niedaleko, a potem postanowiłyśmy się odprowadzać na dworzec, na którym był wypizd i było ciemno jak w dupie. Ciemno, że bałeś się, człowieku prostą drogą iść.
Jezu. Uwierzycie, że jeszcze na początku tego tygodnia byłam w Polsce? Pieprzone dwa tysiące kilometrów stąd, może odrobinę więcej. Serio, w ten poniedziałek miałam gdzieś, że we środę z bólem serca wrócę do pracy. Standard - pierwsze kilka dni miałam pod kontrolą, a reszta? Zleciała jak pół godziny. Pamiętam, jak horror przez palce. Miałam ze trzysta wizyt u różnych doktorów, potem się załamałam wynikami badań, potem ktoś mnie przyjął i tak się bujałam wydając resztę hajsów. Uwierzycie, że więcej wydałam na lekarzy, niż na wódę? (czekaj, czekaj - na piwo, nie wódę!)
Człowiek ma dwadzieścia cztery lata. Tak, 24, nie 42, a problemy, jak babcie z balkonikiem. Wiem, pamiętniku tak jest, ale ból to nie detal.
Pamiętam, jak pierwszego dnia przytuliłam mamę. Potem pamiętam zapach świeżo upieczonego chleba (nie został sfotografowany, bo go zeżarliśmy), murzynka. Zapach słodkiego Carlo Rossi z fioletową etykietką, dużo śmiechów i radości. A potem pamiętam, jak się żegnałyśmy i mówiłam mamie, że ma nie płakać.
Moja Mama :)
Sprzedalibyście duszę za takiego murzynka.
Pamiętam moją najwspanialszą terapeutkę, która pachnie jak CCK - ciepłe ciałko królika. Magia, dotykasz futerka i problemy znikają w cholerę.
A potem głaskasz i jedyne, czego chcesz, to zostać w tej idylli, głaskać i mieć w dupie te wszystkie piździska w pracy i fakt, że w sumie jesteśmy na emigracji i żyjemy piekielnie daleko od miejsca, w którym chcielibyśmy żyć mimo chorych rządów i polityków - psychopatów. I ludzi, którzy też są psychopatami, ale to nie tylko w Polsce - to wszędzie. Nie cierpię ludzi. Gdy ktoś pyta mnie, czemu jestem wegetarianką odpowiadam, że lubię zwierzęta więc ich nie jem, a jeśli ktoś kazałby mi jeść mięso, wolałabym jeść ludzi.
Tak.
Słuchajcie, poszłam na zdjęcia. Poszłam się oczyścić, powiedzieć samej sobie cześć. Ptaki były wszędzie. Śpiewały jak szalone, a termometr wskazywał coś na minusie. Sfotografowałąm moment, w którym zima spotyka się z jesienią i obie zastanawiają się, czy ta druga powinna już odejść, czy nadal powinna udawać, że jest złoto, ciepło i cudownie.
Patrzę na te zdjęcia i mam wrażenie, że pachną wilgotnymi liśćmi i chłodem - wiecie, jak pachnie chłód? Powąchajcie sobie kurtkę, jak wrócicie do domu gdzieś w środku stycznia.
Lecieliśmy samolotem. I wiecie co? Cholera. Kocham latać, ale boję się latać. Serio. Mam lęk przed otwartą przestrzenią i lęk wysokości, a to chyba wszystko tłumaczy. Przykre, że boję się tego, co kocham. Ale staram się korzystać. Wiecie, że prawie spełniłam moje wielkie marzenie? Chciałam lecieć podczas zachodu Słońca. No i lecieliśmy, Słońce co prawda się zbierało, ale zawsze coś. Taki pół-zachód.
Wygląda, jakby kula ziemska była zrobiona ze złota.
A, zapomniałam wspomnieć. Zdjęcie jest krzywe i jakość jest odrobinę smutna, ale to przez to, że schodziliśmy wtedy w dół i cholernie trzęsło. Nie mogłam utrzymać telefonu w poziomie. Pierwszy raz przeżyłam lądowanie na jednej nodze... Wiatr nam tak podwiał pod samolot, że najpierw wylądowała prawa strona, a potem lewa. Mam dość tych rewelacji już.
Te dwa tygodnie, choć nie siadłam ani na chwilę, były cudowne. Kocham być w Polsce. Kocham wracać do tego, co się tam wydarzyło, z kim się spotkałam i ile śmiechu miałyśmy z mamą z kretyńskich ciuchów z lidla. Naładowałam akumulatory do pełna.
Po śnieżnym tygodniu przywitał mnie taki zachód Słońca.
W związku z problemami ze zdrowiem będę tam znów za cztery miesiące, na dwa, może trzy dni. W teorii średnio przyjemne, no bo 24/7 u cholernych lekarzy, ale i tak będzie super. No i pierwszy raz polecę sama samolotem.
Niech to szlag.
______________________
(27.11.2016) Krótki dopisek. Nie uważam, by pisanie po pijaku miałoby być jakąś zniewagą, czy brakiem szacunku do Czytelników. Uważam, że to akt odwagi, bo któżby odważył się wystąpić przed publicznością po pijanemu? Wszak wylanie za kołnierz gorzkiego trunku oznacza częstsze i bardziej chętne mówienie prawdy bez żadnych ogródek. Wyobrażacie sobie Tomasza Lisa, który po pijaku pisze swoje artykuły do Newsweeka? Albo Marcina Prokopa, który nawalony jak meserszmit przeprowadza wywiady z ciekawymi-super-ludźmi dla Dzień Dobry TVN?
Ja też nie.
Cześć!
Komentarze
Prześlij komentarz