Blond włosy, miłość i ułomne postanowienia
Jak mam myśl, to piszę. Zazwyczaj w
formie takiej, coby się z kimś nią podzielić. Nie mam wyjścia,
inaczej pęknie mi głowa, tak jak pękłaby w tym przypadku. Cześć.
Czujcie się jak w domu.
Niektórzy mówią, że ten rok ssie.
Ssie pod wieloma względami, jak wszystkie lata. Dawid Bowie, George
Michael, Carrie Fisher, Alan Thicke, Lenoard Cohen, Andrzej Wajda,
Bohdan Smoleń. Inni. Setki osób, które zginęły w katastrofach
lotniczych, w atakach terrorystycznych. Zginęli także terroryści,
ale z tego powodu jestem przeszczęśliwa. Mojej znajomej z pracy
zmarła tydzień temu najlepsza przyjaciółka, a w wieczór
Świąteczny (u nich to 25.12), kuzyn spadł ze schodów i również
zmarł. A niech to szlag.
Tak, ten rok ssie. Ssie, bo smog, bo
globalne ocieplenie, wycinki lasów i żałośni politycy. Ssie, bo
nagrano miliardy płyt z muzyką, od której krawią uszy. Bo ludzie
w Afryce nadal głodni, a naukowcy odkrywają kosmos nie odkrywszy
nawet tego, do czego zdolne są nasze mózgi. Jakby się w sumie tak
nad tym zastanowić, to ten rok, wcześniejsze lata i kolejne z nich
również będą beznadziejne. Na szczęście jednak wszystko zależy
od podejścia.
Za czasów studiów miałam praktyki w
jednej ze szkół, w której uczyłam się za młodu. Na szczęście
nie prowadziłam zajęć z dzieciorami, dzięki Bogu. Siedziałam z
psychologiem, pedagogiem i tak spędziłam caaaaaałe moje przepisowe
czterdzieści godzin. Oczywiście, nauczyłam się wiele i to się
przydało, ale najbardziej zapamiętałam pewne zdanie. Rozmawiałam
z psychologiem, pół na pół. Pół prywatnie, pół zawodowo. W
pewnej chwili doszło do tematów szczęścia. Powiedziała mi, że
nigdy nie mówi, że jest szczęśliwa, przez co ludzie mają ją za
wiecznie smutną istotę.
Spytałam, dlaczego. Bo wierzę, że
gdy mówi się głośno o szczęściu, ktoś, kto to usłyszy, z
zazdrości może Ci je zabrać. I
coś w tym jest.
Ja jednak średnio
wierzę w zabobony, choć wiem, do czego zdolni są zazdrośni
ludzie. Potrafią wywalać cię ze znajomych na fejsbuku, bo się
zaręczyłaś (LOL, wszystkim „usuniętym” serdecznie dziękuję,
to tak jakby śmieci wyrzucały się same), potrafią wydzwaniać do
Twoich przyjaciół i robić im wojnę, że spędzasz z nimi więcej
czasu niż z własnym facetem. Serio, autopsja. Potrafią napisać do
Ciebie, otworzyć Ci umysł i do niego napluć, a to tylko dlatego,
żebyś nie daj Boże dłużej nie była szczęśliwa. To przecież
takie nieznośne, że komuś jest lepiej!!!!!!!!!!
Szkoda mi takich
ludzi. Jak bardzo można mieć nachrzanione we łbach?
No, ale pięknie.
Wpis miał mieć pozytywny wydźwięk, nienawidzę ładować w innych
smutku. A widzicie, co z niego wyszło? Lista skarg i zażaleń.
Pozwólcie zatem, że przejdę do meritum ;)
Choć dwa tysiące
szesnasty ssie z miliarda powodów, dla mnie subiektywnie był on
jednym z najlepszych lat w moim życiu. Cóż za ironia, od kilku lat
mówię to co roku... ale to chyba dobrze, prawda?
Spełniłam
swoje największe marzenie – byłam na Islandii. Na wielkiej,
dzikiej, tygodniowej wyprawie. Przygód pod dostatkiem, siedzieliśmy
u szczytu największych wodospadów, biegłam po klifie, po którym
biegły dzieci z Glosóli
od
Sigur Rós.
Mieliśmy dwa wypadki i spaliśmy raz w samochodzie w nocy, podczas której szalała wielka wichura przewracająca ciężarówki i bujało nami na prawo i lewo.
Mieliśmy dwa wypadki i spaliśmy raz w samochodzie w nocy, podczas której szalała wielka wichura przewracająca ciężarówki i bujało nami na prawo i lewo.
Kolejna
sprawa, łącząca się bezpośrednio z islandzką historią –
właśnie na Islandii Łukasz poprosił mnie o rękę. W środku
kompletnie niczego, w miejscu, w którym w promieniu 10 kilometrów
nie ujrzałbyś żywej duszy. Powiedziałam
tak. To
był bezapelacyjnie najpiękniejszy moment tego roku. Będę żoną!!
:)
To zdarzyło się właśnie tu! :)
Tu, w Irlandii Północnej wyszłam na ludzi. Oboje wyszliśmy. Udało
nam się w pracy, a to najważniejsze. Po zwalczeniu prawie-depresji
udało mi się stanąć na nogi. Żyję, mam się dobrze. Oboje mamy
się dobrze.
Pierwszy raz w życiu sama zabiłam pająka.
Poznałam trylion wspaniałych ludzi, którzy wnieśli górę
świetnych rzeczy do mojej głowy. Zwalczyłam w sobie masę wad.
Ogarnęłam
całe jedzenie na
Wigilię!!! Pierwszy
raz i było pyszne!
Mamy wreszcie nasz dom. I mamy w nim naszą kochaną Rósię (o tym w
którymś z kolejnych wpisów, obiecuję).
Zrobiłam furorę w mojej firmie, choć o rozgłos wcale się nie
prosiłam. Po trzech tygodniach dostałam umowę na pracę na czas
nieokreślony, co u nas zdarza się jedynie w snach. Mało tego.
Cholernie lubię swoją pracę!
Mimo
tysięcy niepowodzeń, półdepresji, utrat pracy, mamy się cholernie dobrze i nie
ma takiej siły, która mogłaby nas przewrócić. Serio,
nauczyłam się mieć gdzieś ludzi, którzy również mają mnie
gdzieś. Zajęło mi to aż dwadzieścia cztery lata. Po co marnować
na to czas? Oduczyłam się tego, że muszę
być
lubiana. A skąd! Co ja, zupa pomidorowa, żeby mnie wszyscy lubili?
Idziemy do przodu i robimy wielkie kroki. A jak jeden wstecz, to
potem trzy w przód.
Podsumowania są denne. Za nimi w parze idą cudowne postanowienia
noworoczne.
Ostatnio widziałam w internecie obrazek w stylu „Zostało jeszcze
10 dni w 2016, a ja nadal nie spełniłem ani jednego ze swoich
postanowień”. To dlatego właśnie nie robię oraz nie uznaję
noworocznych postanowień.
źródło: fb.com/to.lalki
Mam tempo życia takie, że nigdy byście
mi nie uwierzyli. Mam takie jak zapewne większość z Was. Naprawdę
mam sobie dokładać jeszcze więcej rzeczy do zrobienia? Żeby co,
żeby doby mi brakło na życie, sen, spędzanie czasu z bliskimi? A
w imię czego? W imię tego, że w grudniu mam stanąć przed
kalendarzem i czuć się jak ostatni przegryw? PO CO? :)
Jeśli ktoś jest wystarczająco zmotywowany do robienia kupy dobrych
rzeczy podczas roku, postanowienia są wręcz zbędne. Po co masz
zapisywać, że wybierzesz się choć na jedną wycieczkę?
Zainwestuj w siebie, odłóż górę kasy przez trzy miesiące,
poczuj w sobie tę chęć i jedź. To będzie zdecydowanie zdrowsze,
niż płacz dzień przed Sylwestrem, że szefowa nie pozwoliła, że
leżałam w szpitalu a mogłam lecieć na Seszele. Często obwiniamy
się czynnikami kompletnie niezależnymi od nas, a potem czujemy się
jak bezużyteczne worki gówna.
Myślmy
cały rok, a nie tylko pierwszego stycznia, gdy piszemy postanowienia
i 30 grudnia, gdy zdajemy sobie sprawę, że większość z nich się
nie udała. Naprawdę!
Życie bez tego jest znacznie prostsze!
Odnośnie Sylwestra... Pokażę Wam coś. Tak, możecie się śmiać na całego.
<kompromitacja>
To ja. 2010 rok. Impreza Sylwestrowa u mojej siostry. Chlałyśmy szampana, chlałyśmy wszystko.
Aż strach pomyśleć, że kiedyś byłam blondynką.
</kompromitacja>
Na koniec zajadę odrobinę tutaj hipokryzją. Mam jedno, jedyne
postanowienie na przyszły rok:
Chcę
być szczęśliwa.
Choćby
nie wiem co.
Wszystkim Wam życzę trzystu sześćdziesięciu pięciu naprawdę dobrych dni. Podłóżcie pod "dobrych" co tylko zechcecie ;)
Do usłyszenia w przyszłym roku,
Nat.
Komentarze
Prześlij komentarz