Wpis specjalny: Eleventh Night & The Twelfth
Podczas, gdy Polacy idą dziś do pracy i dwunasty lipca jest dniem, jak każdy inny, Irlandia Północna ma wolne. Ma dzień wolny od pracy, ogniska przy domach, dzieci biegające wśród płomieni i palone flagi Irlandii.
Pamiętam, jakby to było wczoraj. Przylatujemy do Belfastu, po dniu czy dwóch wpadł do nas z wizytą John, nasz landlord. Siada na sofie, rozgląda się.
- Wiecie... - zaczyna niepewnie. Patrzę pytająco to na niego, to na Łukasza. - Macie jakieś plany na jutro? Zdziwieni, odpowiadamy, że nie.
- Bo... - drapie się po głowie. Patrzy po ścianach, ostrożnie dobiera słowa - Może lepiej jutro nigdzie nie wychodźcie. Może tu być nie za bezpiecznie, a za oknem będzie bardzo dużo dymu.
Odpowiadamy wymijająco, że okej, w porządku. W głowie bałagan, myślałam, że po prostu coś źle zrozumiałam po angielsku. A następnego dnia, zapominając o radzie Johna, wyszliśmy z domu. Pech (pech?) chciał, że jedno z bonfires było tuż za rogiem. I nie mogłam uwierzyć patrząc na to, co widzę.
Wielkie, gigantyczne ognisko z palet sięgające płomieniami aż do nieba. Dziesiątki podpitych ludzi dzierżących flagi Wielkiej Brytanii i ochoczo śpiewających bliżej mi nieznane piosenki. Puste butelki z brzękiem rzucane na ulice. Dzieci biegające dosłownie wśród płomieni. Patrzę na Łukasza i pytam, co tu się...co?
Ludzie śpiewali, cieszyli się, ktoś wrzucił do ogniska flagę Irlandii, ktoś inny wizerunek nieznanego mi gościa. Potem, po przeszukaniu połowy internetu okazało się, że był to członek Sinn Fein - irlandzkiej partii politycznej.
Do domu wróciliśmy przerażeni i podekscytowani jednocześnie. Ogromne ognisko płonęło tuż przy domach, ulice były zamknięte, po minach ludzi zdawało się sądzić, że to wielkie wydarzenie. Gorąc nie do wytrzymania, miałam wrażenie, że płonie mi twarz.
Najpierw stwierdziłam, że pieprzę to i wynosimy się stąd, a potem zaczęłam o tym czytać, ale nawet ucywilizowane wytłumaczenie w wikipedii nie jest w stanie pozbyć mnie wrażenia, że to brzmi jak jakieś cholerne pogańskie woogie-boogie.
Eleventh Night, czyli noc poprzedzająca 12 lipca, to noc palenia gigantycznych ognisk w protestanckich dzielnicach Północnej Irlandii. Czemu palety, czemu opony, czemu tak blisko domów i ludzi, tego nie wie nikt. Wiadomo tylko tyle, że tradycja palenia wielkich ognisk pierwotnie wywodzi się z roku 1688, w którym to armia Williama III była oświetlana ogniskami, by nie zabłądzić na belfaskim morzu Lough.
I tak, to, że przy ogniskach biegają dzieci jest najzupełniej normalne - dzieci w Belfaście miały wczoraj swój bonfire we wschodniej części Belfastu o godzinie 22.
Już tydzień przed na drogach można zauważyć ogromne tiry wiozące setki palet. Na Lisburn Road mamy największe ognisko, mozolnie budowane piętro po piętrze od kilku miesięcy i długo czekające na wczorajszą noc. Palenie flagi Irlandii, palenie wizerunków irlandzkich polityków i wszechobecna nienawiść do katolików są legalne. Policja jest na miejscu, by ugasić ewentualne zamieszki, ale tak, na rażący rasizm w tę noc pozwolić może sobie każdy.
W całym Belfaście znajduje się kilkanaście bonfires, wszystkie w dzielnicach protestanckich. Niebo jest szare od dymu, w powietrzu czuć palone palety.
Co roku zdarzają się interwencje straży pożarnej z powodu podpalenia domu od takiego ogniska, co roku wszyscy narzekają na syf na ulicach i spalone rośliny w pobliskich ogródkach.
Wiadomość z wczoraj. Na bonfire niedaleko nas, ktoś powiesił trumnę Martina McGuinessa - zastępcy pierwszego ministra Irlandii Północnej.
The Twelfth to wielki dzień dla protestantów w Irlandii Północnej. Świętowany na cześć Chwalebnej Rewolucji z roku, o którym już wspomniałam. Przez wszystkie miasta przechodzą parady Oranżystów, ludzie stoją na ulicach, śpiewają, dopingują i klaszczą. Każdy obowiązkowo z flagą Wielkiej Brytanii. W ten dzień, oprócz wielkich parad i świętowania w całym państwie, odbywa się większość zamieszek. Właśnie dwunastego lipca napięcie pomiędzy protestantami a katolikami sięga zenitu. Mamy na przykład dzielnicę Ardoyne, w której pomarańczowa parada może przejść tylko w jedną stronę. Reszta została oficjalnie zakazana, ponieważ Ardoyne jest dzielnicą republikańską. Dwie społeczności: republikanie są wściekli, że taka parada ma miejsce, a protestanci są wściekli, że nie mogą maszerować w dwie strony. Republikańskie dzieci atakują protestantów kamieniami i koktajlami mołotowa, bo dorośli przecież nie mogą. Wzajemna nienawiść jest wszędzie.
Proste, prawda?
W teorii powinno być spokojnie, przecież Porozumienie Wielkopiątkowe i inne tego typu rzeczy.
Nic bardziej mylnego.
Kochani, Irlandia Północna to nie tylko piękne krajobrazy, sielanka i muzeum Titanica. To, co turystyczne i ładne, dzieje się na powierzchni, tymczasem warto zajrzeć głębiej.
Wsadzić głowę prosto w podziemia. Tam, na dole, wszystkie rany nadal krwawią, a czas akcji rozgrywa się w przeszłości.
Ściskam,
Nat
***
Pamiętam, jakby to było wczoraj. Przylatujemy do Belfastu, po dniu czy dwóch wpadł do nas z wizytą John, nasz landlord. Siada na sofie, rozgląda się.
- Wiecie... - zaczyna niepewnie. Patrzę pytająco to na niego, to na Łukasza. - Macie jakieś plany na jutro? Zdziwieni, odpowiadamy, że nie.
- Bo... - drapie się po głowie. Patrzy po ścianach, ostrożnie dobiera słowa - Może lepiej jutro nigdzie nie wychodźcie. Może tu być nie za bezpiecznie, a za oknem będzie bardzo dużo dymu.
Odpowiadamy wymijająco, że okej, w porządku. W głowie bałagan, myślałam, że po prostu coś źle zrozumiałam po angielsku. A następnego dnia, zapominając o radzie Johna, wyszliśmy z domu. Pech (pech?) chciał, że jedno z bonfires było tuż za rogiem. I nie mogłam uwierzyć patrząc na to, co widzę.
Wielkie, gigantyczne ognisko z palet sięgające płomieniami aż do nieba. Dziesiątki podpitych ludzi dzierżących flagi Wielkiej Brytanii i ochoczo śpiewających bliżej mi nieznane piosenki. Puste butelki z brzękiem rzucane na ulice. Dzieci biegające dosłownie wśród płomieni. Patrzę na Łukasza i pytam, co tu się...co?
Ludzie śpiewali, cieszyli się, ktoś wrzucił do ogniska flagę Irlandii, ktoś inny wizerunek nieznanego mi gościa. Potem, po przeszukaniu połowy internetu okazało się, że był to członek Sinn Fein - irlandzkiej partii politycznej.
Do domu wróciliśmy przerażeni i podekscytowani jednocześnie. Ogromne ognisko płonęło tuż przy domach, ulice były zamknięte, po minach ludzi zdawało się sądzić, że to wielkie wydarzenie. Gorąc nie do wytrzymania, miałam wrażenie, że płonie mi twarz.
Najpierw stwierdziłam, że pieprzę to i wynosimy się stąd, a potem zaczęłam o tym czytać, ale nawet ucywilizowane wytłumaczenie w wikipedii nie jest w stanie pozbyć mnie wrażenia, że to brzmi jak jakieś cholerne pogańskie woogie-boogie.
Eleventh Night, czyli noc poprzedzająca 12 lipca, to noc palenia gigantycznych ognisk w protestanckich dzielnicach Północnej Irlandii. Czemu palety, czemu opony, czemu tak blisko domów i ludzi, tego nie wie nikt. Wiadomo tylko tyle, że tradycja palenia wielkich ognisk pierwotnie wywodzi się z roku 1688, w którym to armia Williama III była oświetlana ogniskami, by nie zabłądzić na belfaskim morzu Lough.
I tak, to, że przy ogniskach biegają dzieci jest najzupełniej normalne - dzieci w Belfaście miały wczoraj swój bonfire we wschodniej części Belfastu o godzinie 22.
Już tydzień przed na drogach można zauważyć ogromne tiry wiozące setki palet. Na Lisburn Road mamy największe ognisko, mozolnie budowane piętro po piętrze od kilku miesięcy i długo czekające na wczorajszą noc. Palenie flagi Irlandii, palenie wizerunków irlandzkich polityków i wszechobecna nienawiść do katolików są legalne. Policja jest na miejscu, by ugasić ewentualne zamieszki, ale tak, na rażący rasizm w tę noc pozwolić może sobie każdy.
W całym Belfaście znajduje się kilkanaście bonfires, wszystkie w dzielnicach protestanckich. Niebo jest szare od dymu, w powietrzu czuć palone palety.
Co roku zdarzają się interwencje straży pożarnej z powodu podpalenia domu od takiego ogniska, co roku wszyscy narzekają na syf na ulicach i spalone rośliny w pobliskich ogródkach.
The Twelfth to wielki dzień dla protestantów w Irlandii Północnej. Świętowany na cześć Chwalebnej Rewolucji z roku, o którym już wspomniałam. Przez wszystkie miasta przechodzą parady Oranżystów, ludzie stoją na ulicach, śpiewają, dopingują i klaszczą. Każdy obowiązkowo z flagą Wielkiej Brytanii. W ten dzień, oprócz wielkich parad i świętowania w całym państwie, odbywa się większość zamieszek. Właśnie dwunastego lipca napięcie pomiędzy protestantami a katolikami sięga zenitu. Mamy na przykład dzielnicę Ardoyne, w której pomarańczowa parada może przejść tylko w jedną stronę. Reszta została oficjalnie zakazana, ponieważ Ardoyne jest dzielnicą republikańską. Dwie społeczności: republikanie są wściekli, że taka parada ma miejsce, a protestanci są wściekli, że nie mogą maszerować w dwie strony. Republikańskie dzieci atakują protestantów kamieniami i koktajlami mołotowa, bo dorośli przecież nie mogą. Wzajemna nienawiść jest wszędzie.
Proste, prawda?
W teorii powinno być spokojnie, przecież Porozumienie Wielkopiątkowe i inne tego typu rzeczy.
Nic bardziej mylnego.
Kochani, Irlandia Północna to nie tylko piękne krajobrazy, sielanka i muzeum Titanica. To, co turystyczne i ładne, dzieje się na powierzchni, tymczasem warto zajrzeć głębiej.
Wsadzić głowę prosto w podziemia. Tam, na dole, wszystkie rany nadal krwawią, a czas akcji rozgrywa się w przeszłości.
Ściskam,
Nat
Komentarze
Prześlij komentarz