Z pamiętnika (nie)typowej kobiety.
Cześć!
Pamiętacie, jak pisałam Wam o tym, jak najczęściej nazywam pliki? (tylko po co o tym mówiłam?) Zamiast wstępu proponuję wgląd w dzisiejszą listę plików, które posłużą mi do opublikowania tego, co mam zamiar Wam opowiedzieć.
Interpretacja należy do Was, ja pozostawię to bez komentarza. Dzięki pisaniu odkrywam nieskończone pokłady... niech będzie - kreatywności.
- Dobra. Idziemy do sklepu, ja
płacę, ale Ty pytasz.
- To ja mówię, że piwo, a Ty zamawiasz jedzenie, okej?
- Ja zadzwonię na dzwonek i wejdę pierwsza, ale Ty mówisz.
- Powiedz, kiedy przyjechaliśmy i że szukamy pracy(…) to ja powiem pani bankier, że jesteśmy tu dopiero trzy dni i nie mamy potwierdzenia adresu, a Ty powiesz resztę.
- Okej.
(Na co ja, uśmiechnięta od ucha do ucha mówię pani bankier, że "jesteśmy tu od trzech lat")
Czułam się, jakbym przeszła pielgrzymkę na Jasną Górę w Częstochowie na kolanach.
A jeśli o mapie mowa... miałam ją w torebce od samego początku.
Pamiętacie, jak pisałam Wam o tym, jak najczęściej nazywam pliki? (tylko po co o tym mówiłam?) Zamiast wstępu proponuję wgląd w dzisiejszą listę plików, które posłużą mi do opublikowania tego, co mam zamiar Wam opowiedzieć.
Interpretacja należy do Was, ja pozostawię to bez komentarza. Dzięki pisaniu odkrywam nieskończone pokłady... niech będzie - kreatywności.
Kobietą typową co najmniej mogłabym
rzec, nie jestem. Że nietuzinkową również nie powiem, to słowo
kojarzy mi się z tym jakże sławnym w internecie stwierdzeniem typu
„nie znasz, to nie oceniaj” „nie jestem jak wszystkie” czy
mojego fejwrita w każdym calu: „jeśli nie możesz mnie znieść
jak jestem najgorsza, to nie zasługujesz na mnie, kiedy jestem
najlepsza”. Och.
Offtopy jakieś już od samego
początku. Moje gadulstwo jest nie do opanowania.
Dziś, moi kochani, chciałam
opowiedzieć Wam nietypową, jak na tego bloga, historię. Zacznę,
jak zwykle, od samego początku.
Niestety nie można być parą papużek
nierozłączek całe życie. Ja i Łukasz zwykliśmy pomagać sobie
zawsze, gdy tego potrzebujemy od 18 września 2012 roku (tyle czasu z
jednym facetem! Od dziecka wyobrażałam sobie, że najdłużej dwa
tygodnie i po prostu wywalę delikwenta z domu) Zawsze lepiej
dogadywałam się z facetami, ale to już przegięcie! Mimo iż od
przyjazdu do Belfastu bardzo, bardzo się nawzajem wspieramy...
- To ja mówię, że piwo, a Ty zamawiasz jedzenie, okej?
- Ja zadzwonię na dzwonek i wejdę pierwsza, ale Ty mówisz.
- Powiedz, kiedy przyjechaliśmy i że szukamy pracy(…) to ja powiem pani bankier, że jesteśmy tu dopiero trzy dni i nie mamy potwierdzenia adresu, a Ty powiesz resztę.
- Okej.
(Na co ja, uśmiechnięta od ucha do ucha mówię pani bankier, że "jesteśmy tu od trzech lat")
…przychodzą wreszcie czasy, gdy
tylko ciebie wzywają do agencji pracy, tylko po ciebie dzwonią,
piszą, czy zapraszają na badania. I tak pewnego, pięknego dnia
poszłam do centrum oddalonego o pół godziny drogi spacerkiem do
agencji, w której wypełnianie papierów zajęło mi 15 minut, a do
domu wróciłam cztery godziny później. Tak, cztery cholerne
godziny.
Postanowiłam nie tylko Wam opowiedzieć
tę historię, ale także postaram się odtworzyć ją w formie
zdjęć. Możecie się śmiać, zaparzyć sobie jakąś dobrą kawkę, proszę bardzo.
Nigdy w życiu nie byłam w takiej sytuacji. Zgubić to się każdy
przecież zgubił, ale żeby w tak ciapowaty sposób, cztery godziny, to trzeba być mistrzem.
Zgubienie się w mieście w tych
czasach brzmi co najmniej śmiesznie. W dobie technologii, gdzie
każdy ma dostęp do internetu jak można się zgubić?! Owszem,
używam GPSa i to bardzo często, tym razem jednak postanowił się
na mnie wypiąć. Świetnie, rozglądam się... i nic. Straciłam punkt orientacji, którym był słup (jeden z jakichś sto trzydziestu identycznych w centrum) i zaczęłam krążyć tam i z powrotem jak ta sierota,
patrząc po tabliczkach z nazwami ulic, pomijając fakt, że nie wiem,
po co to robiłam, bo i tak nic mi nie mówiły. Nic a nic.
Po upływie półtorej godziny z miną
kota srającego na puszczy...
(tak to mniej więcej wyglądało)
...zaczęłam pytać ludzi, jak mogę
dojść tam i tam. Każdy prowadził mnie w inną stronę, w
rezultacie chodziłam w kółko, choć wydawało mi się, że jestem
już niedaleko domu.
Po czasie zaczęłam zwracać uwagę na
zaparkowane samochody i tak jakimś cudem odnalazłam drogę do domu.
Czułam się, jakbym przeszła pielgrzymkę na Jasną Górę w Częstochowie na kolanach.
Apeluję zatem. Jeśli nie znacie
jeszcze miasta na tyle dobrze, by wrócić do domu, kupcie sobie
mapę.
A jeśli o mapie mowa... miałam ją w torebce od samego początku.
Fajnie byłoby poczytać Cię czasem w gazecie;)
OdpowiedzUsuń+100 do wiary w samą siebie, wielkie dzięki! :)
Usuń